Caffe latte

30 Marzec 2012

Mimo potwornego zmęczenia w sobotę, po imprezie, nie mogliśmy pozwolić sobie na długie wylegiwanie w łóżku.

Mieszkanie wyglądało jak po przejściu tornado, a ja obiecałam Karoli, że tuż po śniadaniu przyjedziemy po nią i Jagodę do dziadka i zabierzemy na działkę.

Wstawanie o 7.00 po nieprzespanej nocy nigdy nie należy do przyjemności, ale tym razem było jakoś łatwiej. Może podziałała tak na mnie perspektywa spędzenia dwóch dni na świeżym powietrzu :-)

Mieszkanie ogarnęliśmy szybciej niż zakładałam, bo obydwoje dostaliśmy jakiegoś kopa energetycznego ( nie bardzo wiem skąd ), spakowaliśmy parę najpotrzebniejszych rzeczy plus dzieci i wczesnym popołudniem oddawałam się już mojemu ulubionemu zajęciu na działce. Nawet najgorsza lura z mlekiem wypita na tarasie smakuje tutaj jak najlepsza, najbardziej aromatyczna caffe latte !

Kolacja w Smart Studio

26 Marzec 2012

No tak... miałam plan. Plan polegał na tym, że chciałam w piątek w ciągu dnia zamieszczać szczegółowe informacje dotyczące przygotowań do kolacji w SmArt Studio. I.... nie wiadomo kiedy zrobiła się 17.00...

Na Hożej byliśmy parę minut przed 18.00 i w wielkim szale zaczęliśmy rozpakowywać zakupy. Odpaliliśmy piec i... zaczęli przychodzić pierwsi goście!

Na początek warzywa, które zamarynowałam rano. Cztery blachy... Potem bób z cebulą i szpinakiem, następnie grzanki z pomidorami i grecką fetą, fasola z selerem naciowym, pilaw z ryżem i bakłażanem, ciasto filo ze szpinakiem, twarogiem i fetą, tartinki z pastą z żółtego grochu, tzatziki z ogórkiem i tzatziki z burakami, baklawa z orzechami i miodem a na koniec... TORT, bo Ala, która jest właścicielką SmArt Studio 2 dni wcześniej skończyła 26 lat :-)

O 1.00 w nocy skończyliśmy. Jeszcze pół godziny potańczyłam i... wróciliśmy do domu.

Cu Dow Ny wieczór! Męczący, ale cudowny :-)

Przygotowania do kolacji w SmArt Studio cz.1

23 Marzec 2012

Dziś wieczorem 23 marca, o godzinie 19.00 ruszamy z cyklem kolacji tematycznych w SmArt Studio. Na początek kuchnia grecka. Warzywa z ziołami, oliwą, czosnkiem i solą kamienną już się marynują... a to dopiero początek :-)

Pierwsze warsztaty w SmArt Studio

22 Marzec 2012

W zeszłym tygodniu 14 i 17 marca odbyły się pierwsze warsztaty w SmArt Studio z naszym udziałem. Mieliśmy lekką tremę, zwłaszcza przed sobotnim spotkaniem z dzieciakami :-) ale wszytko zakończyło się sukcesem, czyli ogromną ilością ugotowanego wspólnie pysznego jedzenia.

Największe emocje budziły wypiekane z drożdżowego ciasta bułeczki. Poza tradycyjnymi kajzerkami powstały ślimaki, dinozaury oraz... glizdy.

Każdy warsztat kończyliśmy słodkim akcentem. Na spotkaniu z samymi dorosłymi upiekliśmy palmiry, a na warsztatach rodzinnych każdy z uczestników pochłaniał chrupiące, hinduskie purisy. Najbardziej smakowały mi te z dodatkiem karmelowego, lepkiego, słodkiego syropu buraczanego...

Cięcie!

20 Marzec 2012

Karolinie też chciałam obciąć włosy, ale... uciekła z krzykiem ...

Barcelona

12 Marzec 2012

3:00 POBUDKA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Łot???????? Matko, przecież 1,5 godziny temu położyłam się spać!

Ubłagałam Maćka, żeby pierwszy poszedł się umyć i w ten sposób zyskałam dodatkowe 15 minut... Nawet tego nie poczułam, bo wydawało mi się, że nie zdążyłam zamknąć oczu, a ten cholerny budzik znowu zaczął ujadać...

O 4.00 siedzieliśmy w taksówce, a ja zastanawiałam się czy wielkim obciachem byłoby ułożenie się horyzontalnie na tylnej kanapie.

Mimo wypitej na lotnisku kawy, gdy tylko samolot parę minut po 6.00 wystartował, oczy zamknęły mi się automatycznie i przespałam prawie całą podróż.

Barcelona

Zaskoczenie już przy wyjściu z lotniska. W informacji przemiły ( i przystojny :-) mężczyzna wskazał nam drogę do autobusu, którym mieliśmy dojechać do centrum. Dodatkowo wręczył mapę miasta. Można? Można.

Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Hostel, który zarezerwowaliśmy znajdował się ... niecałe 200m dalej :-)

Doba hotelowa jak wiadomo zaczyna się najwcześniej o 14.00, dlatego tylko zostawiliśmy walizki i... na śniadanie. Z paru przyziemnych przyczyn, których nie ma sensu tu opisywać okazało się, że nasz wyjazd będzie bardzo nisko budżetowy. W związku z tym zostaliśmy zmuszeni do zrezygnowania z wypasionego jedzenia w knajpach na rzecz bułek, sera, oliwek, wina musującego za 2,5 euro itp.

Przy pierwszej próbie skończyło się żałośnie: kawałek bagietki posmarowany humusem, z plasterkiem dziwnego sera i... zieloną papryką wyglądał średnio. Smakował tylko trochę lepiej

Ale gdy trafiliśmy na najbardziej znany bazar Mercat Boqueria przy Rambli odetchnęłam z ulgą. Świeże sałatki, owoce jakie tylko byłam w stanie sobie wymarzyć, chrupiące pieczywo, dziesiątki odmian serów...

Zabytki

Mieszkanie w ścisłym centrum ma swoje niezaprzeczalne zalety, takie jak np. możliwość dostania się do rozmaitych miejsc na piechotę. W przypadku Barcelony nie jest to takie oczywiste, ale my postanowiliśmy spróbować i... udało się :-) Nawet do parku Guela ( z ławkami Gaudiego) jakoś doszliśmy, choć po drodze zrobiliśmy sobie kilka przystanków np. na obejrzenie również zaprojektowanej przez Gaudiego Świątyni Sagrada Familia, która jest od ponad 120 lat w budowie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie ta budowa miała się zakończyć.

Rowery i deskorolki

Gdybym nie zdecydowała się na długie spacery po mieście pewnie najchętniej skorzystałabym z przemieszczania się za pomocą roweru lub deskorolki. Długie, szerokie, bez dziur ścieżki aż się o to proszą. Mieszkańcy Barcelony mogą wykupić sobie roczny abonament w cenie 30 euro, dzięki któremu przez 30 minut non stop mogą bezpłatnie korzystać z miejskich rowerów ( potem muszą zrobić przerwę lub troszkę dopłacić), które mają „ parkingi” przy wielu stacjach metra lub przy głównych ulicach. Niestety turyści nie mogą z nich korzystać. Jeżeli zdecydujemy się na deskorolkę lub jeszcze lepiej longboard najbardziej zaszalejemy w miejscach, z których przez kilka kilometrów można zjeżdżać w dół, np. na ...plażę.

Plaża

We wszystkich miejscach, które odwiedziłam do tej pory nie widziałam tak pięknej miejskiej plaży!!! Zaraz po wyjściu z głównej ulicy Rambla trafiamy do portu, ale wystarczy przejść kawałek w lewą stronę, za dzielnicę Barceloneta i... piasek, surferzy, a nawet udało mi się dostrzec jednego... nudystę... niestety niezbyt atrakcyjnego :-)

Hostele

Gdy jedziemy na tak zwany „wyjazd niezorganizowany” noclegi najczęściej organizujemy sobie właśnie w hostelach. W Barcelonie jest ich z całą pewnością mnóstwo, ale ten, w którym spaliśmy zasługuje na krótką rekomendację :-)

Hostal Q ma świetną lokalizację ( Ronda Sant Pere 22), przy samej stacji metra, kilka metrów od jednej z głównych ulic ( Via Laietana). Jest czyściutki, ma bardzo przytulne pokoje ( mimo czarno-białej kolorystyki), kuchnię, w której przed wyjściem na miasto możemy się czegoś napić ( kawa, herbata, sok, kakao) zjeść ciastko, wafelka lub jabłko i skorzystać z darmowego internetu.

Miasta w mieście

Jeżeli na zakończenie dodam, że Barcelona jest miastem, które jest tak zróżnicowane architektonicznie, że niektóre jego fragmenty przypominają Londyn inne Lizbonę, Paryż lub Rotterdam, wydaje mi się, że już nikogo nie będę musiała przekonywać, że warto się do niego wybrać. Chociaż na cztery dni i nawet w wersji low budget :-))))

 

 

Kronplatz

05 Marzec 2012

To był mój drugi wyjazd prasowy do Południowego Tyrolu. W gronie 10 dziennikarzy przeżyłam ponownie bardzo intensywny weekend...

2 marca z Warszawy wylecieliśmy z godzinnym opóźnieniem. Miałam przy sobie dobrą książkę, którą swoją drogą próbuję skoczyć od 2 miesięcy ( czytanie w domu nie należy do łatwych zadań, dlatego zaczęłam na zajęcia do centrum jeździć autobusem, bo łącznie mam prawie godzinę, podczas której mogę nadrobić zaległości ).

Lot do Monachium zajął 1,5 godziny. Czasami dłużej jadę do mojej mamy na Kabaty...

Na lotnisku już czekał na nas autobus, z lekko podirytowanym kierowcą, któremu trudno było zrozumieć, że nikt z nas nie jest odpowiedzialny za to spóźnienie.

Mimo to w bardzo miłej atmosferze dotarliśmy do hotelu Post w miejscowości Olang w południowym Tyrolu.

Po kolacji wszyscy ( przed 24.00 !) poszli spać, co dość mocno dało mi do zrozumienia, że każdy poważnie traktuje sportowy charakter wyjazdu:-)

W sobotę pobudka i piękne słońce!

Zaczęliśmy od wypożyczenia sprzętu, a następnie jedną z kolejek wjechaliśmy na Kronplatz. Na górze - patelnia. W cieniu po godzinie 16.00 było plus 14 stopni, dlatego wolę nie zastanawiać się, ile termometry wskazywały w południe. Moja temperatura z pewnością nie wynosiła 36 i 6 . Purpurowa twarz i mokra, przyklejona do pleców podkoszulka. Największym błędem było założenie różowych, polarowych kalesonów, które tak dobrze sprawdziły się w Szczyrku przy -20...Ale może nie będę tego opisywać.

Jazda sprawiała trochę wrażenie skręcania na ...piasku. Mokry, lepiący śnieg nie był łatwy do opanowania, ale widoki, długość i różnorodność tras rekompensowała wszystko. Po prawie 3 godzinach jeżdżenia doczekałam się upragnionej przerwy. Czułam jak moje drżące uda błagają mnie o odpoczynek. Chyba nie byłam jedyna, dlatego obiad przeciągał się w nieskończoność. Jeszcze jedna kawa, a teraz ciasteczko, no może jednak lody... Oj lody były py-sznoś-cio-we! Dwie waniliowe kulki zwieńczone dużą ilością bitej śmietany pływały w obłędnym musie malinowym. No, po takiej uczcie trzeba się w końcu ruszyć.

Dlatego znowu jeździliśmy, jedliśmy i znowu jeździliśmy i ... o 22.30 wróciliśmy do hotelu. Dałam radę jeszcze tylko zdjąć kurtkę oraz spodnie i... padłam.

Drugiego dnia mieliśmy najpierw wspinać się pod baaaardzo wysoką górę na rakietach śnieżnych, a potem zjechać w dół na sankach Bockl... Gdy zobaczyła konstrukcję, której podstawę stanowiła jedna, przecięta na pół narta , znowu oblałam się potem. Tym razem zimnym.

Wspinaczka okazała się kompletną rewelacją! Skupienie, głęboki oddech i zasuwamy ! Chętnie to powtórzę. Na szczycie w schronisku zjedliśmy przygotowane w hotelu kanapki i odbyliśmy krótkie szkolenie z zakresu sterowania Bocklami... „Nie rób scen Mrozowska”- pomyślałam-” Nikt nie panikuje, więc zachowuj się, jakby nic się nie stało :-)”

Po pierwszych 100 metrach sanki z odzysku spodobały mi się tak bardzo, że zaczęłam powolutku z prędkości zerowej przechodzić do takiej, która pozwalała mi wyprzedzać kolejne osoby. Niestety mój styl ( nogi wykrzywione w X) nie wyglądał zbyt profesjonalnie, ale... szybko zyskałam naśladowców. Sanki gnały jak szalone, tracąc od czasu do czasu przyczepność w miejscach, gdzie już brakowało śniegu. Po około 30 minutach dotarliśmy na dół.

Po powrocie do hotelu przebrałam się w kostium kąpielowy i „doczołgałam” się do sauny. Zimny prysznic, który sprezentowałam sobie po wyjściu, nie poprawił mojego stanu fizycznego, dlatego zamiast biec na wycieczkę po mieście, jak wcześniej planowałam, na 2 godziny zaszyłam się w łóżku z książką. Było mi tak dobrze, że o mały włos nie przegapiłam kolacji. Instynkt samozachowawczy okazał się jednak silniejszy niż zmęczenie. Po kremie marchewkowo-imbirowym ( mam na myśli zupę, a nie mazidło do twarzy), smażonych w głębokim tłuszczu kwiatach cukinii z duszoną cykorią, czterech rodzajach deserów ( przyrzekam, że porcje miały wielkość degustacyjną:-) musiałam zdecydować się na przejażdżkę windą ( miałam pokój na pierwszym piętrze...), bo na schodach na pewno bym poległa ...

Kocham Włochy!!!